Spodziewaliśmy się, że Niels Frederiksen da odpocząć paru piłkarzom przed meczem Lincoln Red Imps – Lech Poznań. Nie spodziewaliśmy się, że wymieni praktycznie całą jedenastkę. Sytuacja trochę jak sprzed roku przeciwko Resovii Rzeszów w ramach Pucharu Polski. Finał był podobny, różnica jedna. Wtedy z Lecha śmiała się Polska, dziś cała Europa. Kto jest winny? Piłkarze, trener Niels Frederiksen, może dyrektor Tomasz Rząsa? Lech dokonał zbrodni na naszych oczach i nerwach. Gdy dochodzi do zbrodni, naturalnym krokiem jest znalezienie winnego.
Kompromitacja Lecha. Nie było drużyny, nic nie działało jak należy.
To nie była drużyna. To był zlepek indywidualności, który skandalicznie lekceważąco podszedł do rywala. I to nie takich indywidualności, które są w stanie wziąć sprawy w swoje ręce i gdy zespół ma akurat gorszy dzień, doprowadzić go do mniej lub bardziej przekonującego zwycięstwa. Gisli Thordarson i Timothy Ouma byli piekielnie bezużyteczni przy rozegraniu. Serio, duński szkoleniowiec wystawił dwie szóstki i ani jedna z nich nie była w stanie zrealizować choćby minimum swoich obowiązków.
Bryan Fiabema tracił piłki. Gdy miał zawodnika bliżej niż dziesięć metrów od siebie, strata była pewna jak amen w pacierzu. Czy był w stanie wykreować jakąkolwiek groźną sytuację? Nie. A od ofensywnego piłkarza „Kolejorza” oczekuje się, że w meczu przeciwko amatorom z drugiego końca Europy będzie kreował groźną sytuację za groźną sytuacją upokarzając rywala efektownym zwodem, dryblingiem, rajdem. Fiabema nie zrealizował choćby ułamka procenta z tych, jak się okazuje, w meczu z mistrzem Gibraltaru zawyżonych oczekiwań.
Na dziesiątce był Pablo Rodriguez. Jak sobie człowiek pomyśli ile na tej pozycji był w stanie dać Afonso Sousa, ile daje Luis Palma czy nawet Filip Jagiełło, to naprawdę Pablo wygląda jak amator. W niektórych fragmentach meczu całkowicie się wyłącza, nie ma go. Podpala się, nie panuje nad nerwami, traci głupie piłki. Nie radzi sobie w pojedynkach, nie ma na tyle szybkości, by urwać się rywalom. Te cechy jest w stanie nadrobić zaangażowaniem, technicznym warsztatem. Problem tkwi w tym, że Lech Poznań przyjechał nie na mecz, a na wakacje. Spotkanie miało się wygrać samo, gdzieś pomiędzy zachwycaniem się widokami ze Skały Gibraltarskiej. Ani Pablo, ani nikt z wyjściowej jedenastki nie zagrał na 100%.
Pablo Rodriguez, miał być czas na błysk…
🔸24/15 (63%) podania na połowie przeciwnika/celne
🔸 16 strat
🔸 11/4 pojedynki/wygrane
🔸 5/2 długie piłki/celne
🔸3/1 dryblingi/udaneFatalny występ. pic.twitter.com/E3qiONJD36
— Kacper Chojnacki (@Kacper_Chojnas) October 23, 2025
W ataku Yannick Agnero, tak, ten słynny napastnik, którego „Kolejorz” szukał 5 lat. Agnero, który z trudem sytuacji dochodzi do okazji bramkowych. Gdy już strzela, robi to niecelnie bądź w możliwie najbardziej przewidywalny sposób. Rusza się jak wóz z węglem. Sprawia wrażenie, jakby bał się przeciwnika. Okej, oceniamy go po „ogonach” które dostawał od przyjścia na Bułgarską i jednym meczu w wyjściowej jedenastce.
Nie wykluczam, że Niels Frederiksen zrobi z niego piłkarz na miarę „Dumy Wielkopolski” – z Filipem Jagiełłą się udało, a też po początkach w niebiesko-białych był skreślany. Dzisiaj Lech bez niego nie działa. Na chwilę obecną, Agnero wygląda jakby nie dźwigał mentalnie odpowiedzialności jaka na nim ciąży, nie jest w stanie choćby w drobnym procencie zastąpić Mikaela Ishaka. W ofensywnie niczym nie wystraszył Gibraltarczyków, gdy schodził do defensywy, piłki tracił, zachowywał się nieodpowiedzialnie.
Cała linia defensywy grała chaotycznie. Robert Gumny nie zagrał ani jednego solidnego meczu o punkty w Lechu Poznań. Nie radzi sobie w zadaniach defensywnych, gdy gra wyżej, również jest niedokładny, nie jest sztuką odebrać mu piłkę, dogonić go, postawić w jakiejkolwiek sytuacji, która wymusiłaby jego błąd. Mateusz Skrzypczak dalej jest niepewny, pod wpływem pressingu traci piłkę, nie brakuje też błędów niewymuszonych. Na lewej stronie Joao Moutinho, Portugalczyk ma ogromne problemy z powrotami na własne pole karne, gubi krycie, gdy jest na boisku, lewa strona bywa autostradą dla rywala.
Bartosz Mrozek. Nie oszukujmy się, w poprzednim sezonie wybronił Lechowi Poznań mistrzostwo. Nikt mu tego nie odbierze. Daleko mi od opinii, że miał jakiś ogromny wpływ na remis „Kolejorza” w niedzielę z Pogonią Szczecin. Wczoraj jednak dał parę prezentów Lincolnowi. I może, gdyby w bramce Lecha znalazł się ciut lepiej dysponowany bramkarz, Kolejorz chociaż jeden punkt by wywalczył. Owszem, wciąż byłoby to kompromitacją, ale Lech nie narobiły sobie tyle bigosu w kontekście walki o fazę pucharową Ligi Konferencji.
Fatalny wybór składu i zarządzanie meczem Nielsa Frederiksena. Największa kompromitacja duńskiego szkoleniowca
Niels Frederiksen wiedział co robi. Podjął takie, a nie inne decyzje z pełną odpowiedzialnością. Musiał czuć, że Pablo Rodriguez, Bryan Fiabema tudzież Yannick Agnero są w stanie strzelić gola. Musiał oczami wyobraźni widzieć jakiś rajd Joao Moutinho bądź Roberta Gumnego, który doprowadzi do groźnej, podbramkowej sytacji. Dwie nominalne szóstki na boisku zapewne miały stworzyć swobodę w zakresie rozegrania. A Mateusz Skrzypczak wraz z Wojciechem Mońką w przypadku, gdyby jednak raz czy dwa gibraltarscy piłkarze stworzyliby zagrożenie pod bramką Bartosza Mrozka zapewne w planach Duńczyka musieli być gotowi do stanowczej, czystej, skutecznej interwencji – a może nawet i celnego wybicia, które stworzyłoby podwaliny do kontry zwieńczonej golem.
😱😱😱
Porażka Lecha Poznań 1:2 z Lincoln Red Imps… co tam się wydarzyło?! 🤐#UECL pic.twitter.com/utbsa6DLnf
— Polsat Sport (@polsatsport) October 23, 2025
Już kiedyś Frederiksen wpuścił drugi skład. Był to mecz z Resovią Rzeszów w ramach Pucharu Polski, sprzed roku. Skończyło się kompromitacją. Lecha nie dało się oglądać, przegrał 0:1.
Dziś refleksja przyszła po pierwszej połowie, chociaż ciężko stwierdzić, czy zarządzanie zmianami zadziałało. Leo Bengtsson opuścił murawę, zostali na niej beznadziejni Bryan Fiabema i Pablo Rodriguez. Dopiero po niespełna godzinie gry na murawie pojawił się Mikael Ishak. Wyglądał na jedynego zawodnika, który chciał wygrać. Bez planu. Znowu, to wyglądał tak, jakby Niels Frederiksen nie stworzył scenariusza na wypadek straty gola. Reakcje na straty bramki były fatalne. Piłkarze Lecha jeszcze bardziej bali się gry. Po bramce Ishaka, nie chcieli pójść za ciosem. Lincoln to ukarało. Zabrało piłkarzom z Poznania nawet jeden punkt.
Odpowiedzialność ciąży na trenerze Frederiksenie i piłkarzach. Na kim większa? Z realistycznego punktu widzenia, to Duńczyk dokonał sabotażu wystawiając piłkarzy z wyraźnym deficytem formy. Nie jestem zwolennikiem zmieniania całego składu na mecz, wpuszczania piłkarzy kompletnie niezgranych. Na mecz z Lincolnem postawiono na kombinacje piłkarzy, którzy razem ze sobą grali tylko na treningach. Przypomnę, spotkanie Ligi Konferencji UEFA. Sami piłkarze wybitnie się nie postarali, nie napocili i w kategorii unikania zaangażowania nie mieli sobie równych, ale byli pozbawieni formy i jakości – o tym, że Lech wyjdzie w takim składzie zadecydował Niels Frederiksen.
Rotacja jest okej, ale nie na hura
Rotacja składem? Okej, ale prawdziwa piłka nożna to nie Football Manager, gdzie można sobie pozwolić na szalone eksperymenciki. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby na każdej z linii pograł jeden gracz spoza szeroko pojętego pierwszego składu. W defensywie Mońka, w pomocy Gisli, Pablo – z Pogonią pokazał progres, niech dalej kwitnie. Na ataku ktoś z dwójki Agnero-Jakóbczyk.
Tacy piłkarze w otoczeniu Luisa Palmy, Taofeeka Ismaheela lub Leo Bengtssona, Filipa Jagiełły, czy Antonio Milicia i Joela Pereiry mogliby dzisiaj pokazać realnie dać coś drużynie i samemu zrobić krok do przodu. Tymczasem rezerwy zrobiły krok do tyłu, dopuściły do największej w dziejach kompromitacji „Kolejorza”. Frederiksen panicznie wpuszczał na murawę Luisa Palmę i Mikaela Ishaka, by „posprzątali” po swoich mniej rozgarniętych kolegach, ale był to ruch mocno desperacki, podyktowany lękiem przed kompromitacją, która była nieunikniona w momencie, gdy po dokonaniu wyboru składu Frederiksen klikał „enter”.
Pierwszy raz to napiszę.
Frederiksen marnuje potencjał, który dostał. Podejmuje coraz częściej fatalne decyzje kadrowe. Nie tłumaczą go kontuzje. Nic go nie tłumaczy. Granie Fiabema, to sabotaż.
Mam już serdecznie dość. W tym sezonie trener jest jednym z najsłabszych w ekipie.
— Jarosław Pucek (@PucekJaroslaw) October 23, 2025
Nie sprawia to, że piłkarze są niewinni. Grasz w Lechu Poznań – są wobec ciebie oczekiwania. Trener odpowiada za jakość piłkarzy, umiejętności, przełożenie tych aspektów na funkcjonowanie zespołu jako całość. Oczywiście, musi uczestniczyć w procesie kreowania psychicznej mentalności, budowania odpowiedniego mentalu, ale w tym zakresie jego możliwości są ograniczone. Sam piłkarz musi wiedzieć, w jakim gra klubie, ile pobiera pensji i jaka wiąże się z tym odpowiedzialność. Musi chcieć zostawiać serce na murawie, starać się, nie zmniejszać swoich obrotów – niezależnie, czy gra toczy się z Rapidem Wiedeń, czy z Lincolnem Red Imps.
Mentalność Lincoln Red Imps
Ba, z takim Lincolnem, w szczególności. Siła takich zespołów w 90% procentach opiera się na zaangażowaniu i odpowiedniej mentalności – oni nie mają nic do stracenia. Jak dostaną lanie 0:5, nikt im tego nie będzie wyrzucać, bo grają z profesjonalistami samemu pochodząc z małego, niepiłkarskiego kraju, mając w swojej ekipie trochę amatorów.
Lincoln Red Imps are the first team from Gibraltar to win a game in a UEFA club competition 👏#UECL | @LincolnRedImps pic.twitter.com/TcpHgSrJwK
— UEFA Conference League (@Conf_League) October 24, 2025
Ale jeżeli strzelą gola, zdobędą punkt, czy trzy punkty, będą się cieszyć. I to będzie najpiękniejsza radość z możliwych, bo wynikająca z czystej, autentycznej miłości do futbolu. Zespół w takiej sytuacji, wypruwa z siebie flaki, bawi się w piłkę nożną, a nie w nią gra. Tak, to jest atut. Zresztą, Lech Poznań miał już swego rodzaju know-how w postaci meczu Jagiellonii Białystok z maltańskim Hamrun Spartans. Białostoczanie wygrali 1:0, ale ich przeciwnicy sprawili im kłopot, grali ofensywnie, dawali z siebie dużo – do tego stopnia, że nawet maszyna Adriana Siemieńca momentami miała kłopoty. Finalnie, udało się dowieźć niewielkie zwycięstwo. Bo trener Jagi nie zmienił ¾ składu, a piłkarze czuli, że muszą dać z siebie wszystko.
Dawno nie było, więc przypomnijmy: w Europie nie ma już słabych drużyn
Powiedzenie „w Europie nie ma już słabych drużyn” wykształciło się w epoce, gdy kluby z piłkarskiego, trzeciego świata regularnie spuszczały nam łomot, eliminowały polskie kluby z eliminacji do Europejskich Pucharów. Jest o tyle aktualne i prawdziwe, że w Europie Ci słabsi są niezwykle zmotywowani, nie mają nic do stracenia – mentalnością i podejściem do futbolu stoją na najwyższym poziomie. Bo grają bez kompleksów, bez lęku, cieszą się grą porzucając wszystkie bariery i blokady. Potęgę mentalności zlekceważył Lech Poznań i ma za swoje. Olał to trener Niels Frederiksen, wystawiając taki a nie inny skład, olali to rezerwowi piłkarze, którzy wyszli z próżnego, egoistycznego i lekceważącego założenia, że mecz wygra się sam. Próżność jest zła, a zło spotyka się z karą. Tak też się stało. Ot, sprawiedliwość.